poniedziałek, 25 listopada 2013

lembryk



m. krajewski / liczby charona




zauroczyłem się nimi.
przedwojennym Lwowem, po którym pozostały okruchy w postaci brudnych szyldów, na wpół wytartych nazw ulic na tynkach starych kamienicach.
manierami, po których tak jak po tamtej polskości próżno szukać śladu.
w końcu ludźmi, ludźmi tamtego miasta i ludźmi tamtego czasu – nawet charakternymi baciarami, dziwkami, analfabetami, wróżkami, konowałami, pijakami, morfinistami…

zauroczony nimi spaceruję ulicami lwowa sprzed końca świata. przyglądam się wszystkiemu ze zdziwieniem właściwym komuś wyrwanemu spod dyktatu elektroniki, kto dusi się rozładowanym powietrzem, kto nerwowo poszukuje swoich współrzędnych, nie potrafiąc się prawdziwie zagubić.  
w tym samym czasie drugi ja spaceruje ulicami miasta bez duszy, miasta któremu tą duszę brutalnie wyrwano. miasta duchów.
sam nie wiem, który jest prawdziwy. który ja i który lwów.

chodzę po śladach wyrzuconego z policji komisarza Edka Popielskiego, śladami pięknej panny Sperlingówny, śladami Hebraisty. te ślady plączą się niemiłosiernie, krzyżują, żeby za rogiem rozejść się każde w swoją stronę.
idę i ja – w swoją stronę – na wódkę i lwowskie specjały do którejś z tanich tancbud. posiedzieć w trochę samotności, podsłuchać opowieści, które kiedyś żywe i palące utonęły już w odmętach styksu.
utonęły na zawsze. potem siedzimy już siedzimy w tróję: ja, historia i zagadka. pijemy tak, żeby wtopić się w pijackie tło tego miejsca. dwie, trzy karafki dobrej, schłodzonej trucizny. i znowu to uczucie melancholii wywołane obecnością tych dwóch niesamowitych dam. tak mija pierwsza noc w mieście duchów.

budzę się. dzisiaj znowu zabił. znowu wysłał list zawierający bezsensowny zbitek hebrajskich liter.
kim jest hebraista, kim jest syn jutrzenki?

....
wódki, więcej lwowskiej wódki!

wtorek, 12 listopada 2013

diagnoza

iwan.

w. grossman / wszystko płynie


każdy kto nurtują pytania o przyczynę zła, powinien mocno wczytać się w opowieść o sowieckiej rosji, którą snuje wasilij grossman - korespondent wojenny, grossman - skazany na zapomnienie obserwator radzieckiej rzeczywistości, wreszcie grossman - wyznawca komunizmu, który dojrzewa do politycznego buntu.

"wszystko płynie" to jakby testament autora, próba zrozumienia fenomenu, w którym przyszło mu egzystować. pisana do ostatnich chwil życia ta niedługa powieść jest ponoć niedokończona, chaotyczna i miejscami rozchwiana. tak, bez wątpienia wydaje się miejscami niespójna, chybotliwa. ale jest też przez to prawdziwa. podobna tamtemu niespójnemu i chybotliwemu życiu. 

iwan to kołchoźnik, który stracił w obozach wszystko. całe życie. kiedy wreszcie wychodzi na wolność, ta go przeraża. wraca więc do dawnych miejsc, poszukując tych, którzy zostali. i znajduje. karierowiczów, szpicli, dawną miłość. znajduje coś jeszcze chwile szczęścia (czy na pewno?). nie wiem tylko czy znajduje w końcu spokój. wydaje mi się, że tak. 

spokój zredefiniowany przez grossmana - spokój ofiary, która szuka sensu, zrozumienia, celowości. spokój bez rewanżu, bez sądzenia. bez wskazywania winnych. spokój bolesny, szorstki. spokój w ramionach kobiety, noszących brzemię ludobójstwa. 

wszystko płynie. mówi człowiek, który tyle widział. co więc zostaje? zaskakujące: grossman odpowiada. nam i sobie. czy umiera więc spokojniejszy?

niedziela, 10 listopada 2013

emigranci z nod


r. kobierski / ziemia nod


oprócz edenu jest też inna ziemia. jałowa i niegościnna. kraina wygnanych i zapomnianych. nod.
to wszystko odbywa się na styku.

czekam na właściwy moment. nie spieszę się. rzadko się to zdarza. taki brak pośpiechu, łapczywości. pozwalam opowieści płynąć przez mnie. nie jestem skupiony. nie zapamiętuję wątków. nie pamiętam nazwisk. jest w niej jakiś magnetyzm, który każe czekać. pozwalać płynąć. pozwalać rozmywać się jej w czasie.
teraźniejszość obarczona jest nieznośną ciężkością. to warstwy czasu, jedna na drugiej. nakładają się na siebie. kiedy zaczyna się to dostrzegać, powietrze wydaje się gęstsze. nie jest już powietrzem, ale sumą ich wszystkich. wyziewów historii. gęstością wszystkich oddechów.
kobierski wywołuje duchy. litery, które tworzą zdania to litery z tablicy, która służy do rozmów z nimi. tymi którzy byli tu wcześniej. tymi, których nigdy nie było.
nie umiem przejść obojętnie obok zdań, które wywołują rodzaj żalu za czymś co bezpowrotnie przeminęło. za światem archaicznym, ale różnorodniejszym niż ten za oknem. niektóre słowa albo opisy skądś znam. skąd? wydaje mi się, że rozrywam ciężką kotarę i przez szparę, która powstał obserwuję ich.
mógłbym przecież ostrzec kogoś. uratować kogoś. ale nikt mnie nie widzi, nikt nie usłyszy.
nod wywołuje uczucie bliskości, tak jak tęskni się za zapomnianą zabawką z dzieciństwa. rodzaj retrospekcji. urwanej i niepewnej. coś jak uciekinier z kraju ogarniętego wojną, który wypiera obrazy śmierci. zapomina w końcu kim jest. takim czymś jest nod. wyparciem. zapomnieniem. ale i żalem.                  i tęsknotą. i bólem.

nod to znaczy błądzić. widzimy z bliska coś więcej niż kawał historii. codzienną rzeczywistość prowincjonalnej okupacji, strach kiedy nie ma już nadziei, widzimy bohaterów i skurwysynów. bez dat. bez patosu. za to z brudem i odorem jaki wydobywa z człowieka przerażenie. co czujemy? czasem pustkę - bo nie jesteśmy w stanie zrozumieć (czy Autor jest?), czasem bezsilność - bo świat nod to świat skończony, zamknięty.

a więc tarnów, gdzieś na obrzeżach przedwojennej Polski. mozaika  narodowości. mozaika losów każdego z nich, których poznajemy jako wolnych ludzi. podobnych nam. wojna wszystko wywraca. porządek tamtego świata. wtedy zaczyna się nod. wtedy zaczyna się błądzenie. 

mam na końcu nieodparte wrażenie - to błądzenie w poszukiwaniu samych siebie...