wtorek, 16 kwietnia 2013

zapomniane wojny


krzysztof miller / 13 wojen i jedna




czeczenia. gruzja. kongo. zapomniane wojny, co tkwią w głowach tych, którzy je przeżyli. ofiar, czy sprawców. czasem nie do rozróżnienia. przeważnie jeszcze tylko w ich głowach...
wojny, które jak odłamek utknęły też w mózgach świadków. czasem przypadkowych, a czasem ludzi żyjących z ich relacjonowania. dziennikarzy.
a pozostali?

kto dzisiaj pamięta dlaczego czeczenia separowała się od rosji? kto pamięta małe, wewnętrzne konflikty gdzieś na obrzeżach świata? rwandę, kongo, rumunię, bałkany...
pamięta krzysztof miller. fotograf. świadek. pisze o nich, tych wojnach, szczerze. że chciało się spierdalać stamtąd do domu, albo chociaż w jakieś bezpiecznie miejsce. do hotelu, azylu dla białych, azylu dla dziennikarzy. byle z dala od ciał, śmierci, bólu. wojny.
pisze szczerze. jakby mówił. jakby był na jakiejś terapii. skupia się na twarzach jakichś przypadkowo poznanych ludzi sprzed iluśtam lat. bo to twarze tych wojen.

reszta nie pamięta. bo i po co.
czytanie tych wspomnień nie przybliży nas do niczego. to nie masze wspomnienia. nam nie pomogą. może jemu?
dla nas jest coś innego. historia, która tkwi za fotografiami, które okraszają opowieść.

fotografia pierwsza.
czeczenia. matka trzyma fotografię zaginionego młodego żołnierza. sala gimnastyczna, w której tłoczą się matki takie jak ona. wszystkie one przyjechały odnaleźć swoje dzieci.
fotografia druga.
kongo. obóz dla uchodźców. umieralnia. dzieci-owady. stany agonalne. głód, który zabije tu wszystkich. za chwilę, za godzinę, za kilka dni. przejmująca cisza gwałcona tylko dźwiękiem migawki. drastyczna scena. trójka chłopców. szkieletów. srających prosto do pustego kartonu, w którym kiedyś była żywność. kartonu z logo unii europejskiej. wtedy bogatej, sytej.
tak fotografuje, tak pisze i tak opowiada miller. bez cudzysłowu, bez zbędnych metafor. językiem prostym. brutalnym. szczerze.

fotografia trzecia.
fotografia czwarta.
...
wiem już, skąd tyle picia w tej książce. picia znieczulającego, pozwalającego odetchnąć. odpocząć.
...
miller pisze chyba przede wszystkim dla siebie. potem dla czytelników. ale dzięki temu widzimy wojnę jego oczami. bez przekłamań. upiększeń.

wtorek, 9 kwietnia 2013

polska b


wszystko jedno gdzie.

m. kołodziejczyk / b. opowieści z planety prowincja




podoba mi się ta spójność. podoba mi się różnorodność historii, ale ciągle ta konsekwentna spójność. klamra, która otwiera i zamyka zbiór opowiadań o prowincji. ale znowu - to też nie do końca opowiadania, na wpół reportaże, strzępy jakichś zasłyszanych historii, nieweryfikowalne. a jednak od początku wiadomo, że prawdziwe. każdy gdzieś zna takie historie. o kimś, o czymś. historie w sam raz do opowiedzenia w porannym pociągu do pracy...

polska a. polska b.
pewnie i c. i d. bo rozwarstwienie postępuje.

opowieści z planety prowincja mogą się więc wydać egzotyczne, wątpliwe. mogą. ale czy to nie jest dowodem, jak mocno opisują dzisiejszą polskę?

kraj długo leczonych kompleksów. niedoleczonych. niewyleczonych zupełnie. ale i całkiem nowych. chyba nieustannych.

czy z perspektywy tego porannego pociągu (06:03 z małkini na wschodni. ale chyba już go nie ma..) rzeczywistość nie jest ostrzejsza? jest. podsłuchujemy więc. czasem to nasze własne historie. tak dobrze znane. historie a., takie same jak historie b., takie jak c, takie jak d.
takie same w treści. inne językowo.
możemy ich podsłuchać w takt stukotu kół osobowego.
o samotności, której nie da się opisać, którą można zapić. albo o zawiści. o dziewczętach bez zębów, o wioskowych uzdrawiaczach, o pijanych magazynierkach, które nie powinny podróżować same, o dawnej kresowej arystokracji, która nie odnajduje się w kapitalizmie. albo jednak tak, dobrze się odnajduje. i o puszczalskich żonach. o jukeju, z którego nie ma dokąd wracać.

książka nie uderza do głowy, nie zaskakuje, nie oszałamia.
jest fantastycznie zwykła.
jak cała ta jedna przaśna polska.

sobota, 6 kwietnia 2013

formy ostateczne



dzisiaj, w niedzielę, krótko po północą zakończyliśmy tą naszą dziwną 6 letnią podróż.


opowieść, która nieustannie rwie się, a to płynie wartko, prze jakoś uporczywie do przodu, choć czasem brakuje oddechu, refleksji, zatrzymania...ta opowieść kończy się tutaj. w brudnym pokoju zrujnowanej kamienicy. ale chciałem takiego końca. niedokonanego, prawdziwszego od dokonanego.


powodzenia, Gie. teraz każdy idzie w swoją stronę.