sobota, 23 lutego 2013

kreacja

dukaj / lód




w tej niezwykłej opowieść o imperium, które upadło (o carskiej rosji. i o carskiej polsce. i w zasadzie o carskim ćwierć świata) można się całkowicie zagubić. 

wspaniale zagubić. jej język to osobny temat - słowa, których już nie ma, sztuka subtelnej konwersacji, umiejętność barwnych opisów. niezwykła celność portretowania rzeczywistości. innej, zamierzchłej. a jednak tak podobnej do naszej. 



...nasze kłamstwa więcej o nas zdradzają niż prawda najprawdziwsza. Kiedy mówisz o sobie prawdę - prawda to jest to co ci się rzeczywiście przydarzyło; twój wycinek historji świata. I przecież nie masz, nie miałaś nad nim żadnej kontroli, nie wybrałaś miejsca swych narodzin, nie wybrałaś sobie rodziców, nie miałaś wpływu na to jak cię wychowają, nie wybrałaś swojego życia; sytuacje w jakich cię stawiało, nie były twojej kreacji, ludzie z którymi musiałaś się zadawać, nie byli tworami twego umysłu i nie dawałaś przyzwolenia na szczęścia i nieszczęścia, jakie stały się twoim udziałem. Większość tego co nam się przydarza, jest dziełem przypadku. Kłamstwo natomiast w całości pochodzi od ciebie, nad kłamstwem posiadasz kontrolę zupełną, zrodziło się z ciebie, tobą się karmi i tylko ciebie opowiada. W czym więc odkrywasz się bardziej: w prawdzie czy w fałszu?

wtorek, 12 lutego 2013

kim oni są

anna kańtoch / czarne


to ściekają strużki topiącej się rzeczywistości. lato jest upalne. duszne. pełno much i komarów.  
czarne lepi się od tego letniego żaru.

jest do niej podobna. (dlaczego? to pierwsze z tysięcy pytań. na żadne nie będzie odpowiedzi.) jest podobna tak bardzo, że mogłaby być jej córką. nie jest. spotkała ją kiedyś. w dzieciństwie. przez te kilka dni, tam gdzie skrzyżują się wszystkie ścieżki. na letnisku, w czarnem. był 1914, pierwszy rok wielkiej wojny. ostatni rok dawnego świata. 
jadwiga była muzą ojca. przyjechała razem z nim. to wtedy nagle, w jednej chwili gęstość materii osiągnęła stan krytyczny. i wybuchła. ale powietrze gęstniało od dawna. przybywało much i niedopowiedzeń. coś twardniało w letnim słońcu. (co?)

potem tamten dawny świat dziecięcych zabaw, z pozoru niewinnych (czy w zabitym zwierzęciu biły dwa serca?) umarł tak jak zawsze umierają te światy. kończą się nagle. materia gęstnieje. jeśli wybucha, do końca życiu coś szumi w uszach. 

w czarnem topi się rzeczywistość. ze skóry ściekają strużki czasu. rozglądasz się, wszyscy gdzieś znikają i zostajesz sam. tam, w czarnem. obsiadają cię roje much. ale nie przestajesz pytać. nocą pobłądzisz w lesie i wtedy dostrzeżesz ją... (kogo?)

ostatniego dnia czekamy razem. po obiedzie pomagam jej szukać samej siebie. znika podział na możliwość i niemożliwość. roztapia się już cały świat. czarne. las obok. i ja. wszystko. 

nie wiem już, gdzie zamieszkał diabeł, kto jest, a kto nigdy nie istniał. jak miała na imię.

kim oni są? pisze na kartce. potem coś jeszcze, co wygląda jak odpowiedź. ale to to samo lepkie pytanie.

kto wyjedzie z czarnego, kto powróci, kto zostanie na zawsze? czy czarne to miejsce?

piątek, 8 lutego 2013

tajemnica doktora z.

"Morfina" przypomina zapomnianą opowieść. a w opowieści tkwi zagadka, która pewnie nigdy nie zostanie rozwiązana. 
Więcej we fragmentach artykułu D. Baliszewskiego:
W Warszawie 18 września 1942 roku został zabity inż. Stefan Witkowski, komendant Muszkieterów. Zastrzelili go ludzie w niemieckich mundurach, a do ciała przypięli kartkę z napisem: "największy polski bandyta". W następnych dniach gestapo aresztowało kilkudziesięciu jego najbliższych współpracowników. 
I to był prawdziwy koniec świata Muszkieterów. 
Za trumną Witkowskiego szła tylko wielka polska aktorka Mieczysława Ćwiklińska - Trapszo. To ona pertraktowała z Niemcami, by za pół miliona złotych wydali ciało i pozwolili na pogrzeb. Blisko rok później, 2 czerwca 1943 r., komendant główny Armii Krajowej gen. Stefan Grot-Rowecki w meldunku do Londynu donosił: "Wobec systematycznych prób wyłamywania się, prowadzenia dwuznacznej gry z kontrwywiadem niemieckim, gestapo i wywiadem angielskim... usunąłem Tenczyńskiego (jeden z pseudonimów Stefana Witkowskiego - przypis autora) ze stanowiska komendanta Muszkieterów, przenosząc go do rezerwy. Rozkazu tego Tenczyński nie wykonał... Zarządziłem rozwiązanie organizacji Muszkieterów... Tenczyńskiego oddałem pod sąd, który skazał go na śmierć. Wyrok zatwierdziłem. W międzyczasie został on zabity na rozkaz niemieckiego szefa kryminalnej policji, z którym Tenczyński miał powiązania na tle afer bandycko - łapówkowych...". 
Ani jedno słowo tego meldunku nie jest prawdą. Jednak nikt nigdy nie próbował wyjaśnić, dlaczego Grot przez blisko rok ukrywał przed swoimi zwierzchnikami los Muszkieterów, dlaczego zdecydował o śmierci dowódcy i twórcy największej i najlepszej polskiej organizacji wywiadowczej? 
Stefan Witkowski wbrew temu, co przypisywała mu czarna legenda, nie był Niemcem. Urodził się 3 kwietnia 1903 roku w Moskwie w rodzinie polskich lekarzy z Humania. Jego ojciec dr Marian Witkowski dosłużył się w niepodległej Polsce stopnia podpułkownika. Sam Stefan, w latach młodzieńczych związany z Polską Organizacją Wojskową, w 1920 roku zgłosił się na wojnę z bolszewikami. Dodajmy, zgłosił się jako ochotnik, bo kalectwo (miał niesprawną nogę, cztery lata spędził przykuty do łóżka) zwalniało go ze służby wojskowej. Po maturze w liceum w Gnieźnie, gdzie ojciec był komendantem szpitala wojskowego, podjął studia na Politechnice Warszawskiej; w tym samym czasie zaczął pracować nad konstrukcją ślizgowca, szybkiej łodzi motorowej. Studia ukończył w Paryżu, zadziwiając swych nauczycieli niebywałą intuicją techniczną. Ten niezwykły talent niebawem przyniósł mu sławę wynalazcy.

W 1931 roku wraz z żoną i synkiem zamieszkał w Genewie. Tam właśnie uruchomił firmę Stevit, w której pracował nad stworzeniem uniwersalnego silnika, który mógłby być napędzany paliwem każdego rodzaju. Prace te subsydiowały polskie władze wojskowe, a generałowie II RP byli częstymi gośćmi Witkowskiego.  
Niewiele wiadomo o tych sensacyjnych wynalazkach. Były pilnie strzeżone przez polski wywiad, który w imię ochrony tajemnicy uniemożliwił Witkowskiemu nawet wyjazd na zaproszenie do Stanów Zjednoczonych. Nie ulega jednak wątpliwości, iż młody wynalazca cieszył się opinią geniusza. Jak przekonują relacje rodzinne, Witkowski spotykał się z Mussolinim i z Goeringiem, bywał u Paderewskiego i poznał generała Sikorskiego. 
Ale prawdziwie tajemnicza karta życia inż. Stefana Witkowskiego zapisać się miała w Polsce. Wrócił do kraju w sierpniu 1939 r. Znów jako ochotnik uczestniczył w obronie Warszawy, a na początku października w niejasnych okolicznościach znalazł się pod Kockiem. To tu prawdopodobnie zrodził się pomysł powołania do życia Muszkieterów, pobłogosławiony przez ostatniego dowódcę kampanii wrześniowej gen. Franciszka Kleeberga. W listopadzie 1939 r. w warszawskim mieszkaniu hrabiny Teresy Łubieńskiej na tzw. Zbawieniu (obok placu Zbawiciela) zaprzysiężonych zostało pierwszych 48 Muszkieterów. 
Historycy szacują, że w okresie swych największych sukcesów w latach 1940-41 organizacja liczyła około 800 członków. 
Rok 1940 kończył się dla Muszkieterów i ich szefa Stefana Witkowskiego źle. Z największej i bez wątpienia najbardziej skutecznej podziemnej organizacji wywiadowczej w Europie po roku działalności stali się nagle organizacją podejrzaną, traktowaną przez rodaków nieufnie, by nie powiedzieć: wrogo. W listach krążących między Warszawą a Londynem zaczęły pojawiać się zarzuty dotyczące Witkowskiego i jego wygórowanych ambicji. 
Jednak pozytywne wyniki zdawały się nie podlegać dyskusji, skoro brytyjska ekspozytura wywiadowcza na Europę Wschodnią domagała się od Witkowskiego przesyłania meldunków bezpośrednio na jej ręce, z pominięciem władz polskich. Szło głównie o raporty ze Wschodu, gdzie wywiad brytyjski nie dotarł, Muszkieterowie zaś uruchomili własne placówki w Wilnie, Białymstoku, Grodnie, Kowlu i Lwowie. 
Na przełomie 1940/41 roku w historii Muszkieterów otwiera się nowy rozdział. Tyleż skandaliczny, co tajemniczy. 
W tym czasie bowiem w Warszawie Witkowski nawiązał współpracę z niemieckim wywiadem wojskowym. W świetle zeznań Muszkieterów, składanych w powojennych, stalinowskich procesach, współpracę podjęto na wyraźne polecenie polskich władz podziemnych: Delegatury Rządu i Związku Walki Zbrojnej. Była to działalność obciążona najwyższym ryzykiem, z czego jednak zdawano sobie sprawę, skoro wszystkie materiały przekazywane Niemcom jednocześnie kopiowano i wysyłano do Londynu jako dokumentację. 
Czego po tej współpracy oczekiwali Niemcy? Początkowo tylko szukali danych na temat stanu dróg, węzłów kolejowych i lotnisk na Wschodzie. Niebawem jednak zwrócili się do Polaków z prośbą o pomoc w opracowaniu struktury radzieckiej dywizji pancernej, a potem z kolejną - o wyznaczenie ludzi, których mogliby przerzucić na stronę rosyjską. W marcu 1940 r. Niemcy przerzucili wachmistrza Perkowskiego, w kwietniu chorążego Szabłowskiego, a w przeddzień niemieckiego uderzenia na Rosję sierżanta Wiśniewskiego. 
Łatwo dziś ferować wyroki moralne na temat tej niewątpliwej współpracy polsko - niemieckiej. Wszelkie oceny muszą uwzględniać fakt, że choć formalnie nie byliśmy w stanie wojny z Rosją, choć na Wschodzie powstawała armia Andersa, to jednak Polska uważała się za ofiarę sowieckiej agresji w równym stopniu co niemieckiej. 
W dodatku Polacy w tym czasie prawdopodobnie już wiedzieli o zbrodni katyńskiej. To właśnie Muszkieterowie jako pierwsi poprzez sieć swoich agentów w Grodnie już w czerwcu 1940 r. zdołali dotrzeć do przekonujących dowodów zbrodni, które własnymi kanałami łączności przekazali do Londynu. Jeśli więc przyjąć, że władze Polski podziemnej od początku były świadome sowieckiej odpowiedzialności za śmierć ponad 20 tys. polskich oficerów, może łatwiej będzie nam dziś zrozumieć ich stanowisko zezwalające na ograniczoną współpracę z niemieckim okupantem. 
Historia 1941 r. jest historią polskich tajemnic. 
Sygnalizował je ciąg dziwnych, pozornie niepowiązanych ze sobą zdarzeń. W maju w Budapeszcie toczyły się jakieś polityczne rozmowy polsko-niemieckie. Niewiele o nich wiadomo, poza tym że stronę polską reprezentował płk dpl. Marian Steifer z II Oddziału Sztabu Generalnego, a więc z wywiadu, zaś stronę niemiecką ktoś delegowany przez generalnego gubernatora okupowanej Polski Hansa Franka. W październiku z Węgier, gdzie ukrywał się po ucieczce z Rumunii, powrócił do kraju na czele kilkudziesięcioosobowego legionu oficerów marszałek Edward Rydz-Śmigły. W listopadzie z kolei pojawił się w Warszawie, a zaraz potem w Berlinie były premier Leon Kozłowski, który podjął niejasne rozmowy z Niemcami. Przedarł się do Polski z armii Andersa, pokonując w drodze z Buzułuku 2,5 tysiąca kilometrów i dwie linie frontów. Nie ulega kwestii, iż ktoś go musiał prowadzić i ktoś go musiał zaprosić. 
Istotny, jak się wydaje, był moment historii, w którym wszystkie te zdarzenia miały miejsce. Wiele wskazywało na to, że Niemcy wygrają tę wojnę. 
W końcu października 1941 r. byli już pod Moskwą. Stalin zarządzał ewakuację władz do Kujbyszewa. Jednocześnie Rosjanie podejmowali dramatyczne próby rozmów pokojowych z Niemcami. Europa szeptała o końcu wojny. W tamtym czasie niewielu polityków przewidywało zatrzymanie frontu niemieckiego i sowiecką kontrofensywę. A zapewne jeszcze mniej - uderzenie japońskie na Pearl Harbor i nowe, globalne oblicze wojny.
W październiku 1941 r. Niemcy zaproponowali Muszkieterom pomoc w przerzuceniu przez linię frontu grupy oficerów do armii generała Andersa.  
(...)
Z mydła do golenia wydobyto mikrofilmy przygotowane przez Witkowskiego dla gen. Andersa. Jak zapisał we wspomnieniach obecny wówczas w Buzułuku późniejszy bohater spod Monte Cassino gen. Klemens Rudnicki: "Treść była bowiem kompromitująca, i to w najwyższym stopniu. Zawierała ona list szefa Muszkieterów, a więc znanego mi Witkowskiego do generała Andersa, w którym wzywał generała do uderzenia na tyły bolszewickie, gdy tylko przyprowadzi swą armię na front przeciwniemiecki".
Czy Rosjanie poznali treść tego kompromitującego listu? To było najważniejsze pytanie. Gdyby ją bowiem znali, na szwank mogłyby zostać narażone nie tylko losy armii polskiej w ZSRR, ale może cała wschodnia polityka gen. Sikorskiego. A Rosjanie mogli poznać treść listów, bo wyjęte z mydła mikrofilmy okazały się wywołane - czytelne dla każdego, kto je wziął do ręki. To też było w tej sprawie niezwykłe, bo sprzeczne z praktyką Muszkieterów. Zawsze przewozili niewywołane mikrofilmy i zabezpieczali je tak, by w razie niebezpieczeństwa kurier mógł jednym ruchem ręki pociągnąć za ukryty sznureczek i prześwietlić ładunek. Czy film jakimś cudem wywołali Rosjanie, gdy zatrzymali polską misję? Czy też w tej formie jechał już z Warszawy?
Nikt nie chciał dociekać odpowiedzi. Działano szybko i bezwzględnie. Następnego dnia, pod zarzutem zdrady i współpracy z Niemcami, został aresztowany rtm. Czesław Szadkowski. Sąd wojskowy 29 lipca 1942 roku skazał go na karę śmierci. On sam nic z tego nie rozumiał. Nie wiedział o kompromitującej treści listu, który przewoził. Był niewinny i czuł się niewinny. Wyroku śmierci nie wykonano, lecz prywatna historia rotmistrza miała zapisać kolejne procesy i lata spędzone w więzieniach na Wschodzie i potem w kraju, podczas których odpowiadał za coś, czego nie zrobił i czego nie rozumiał. 
Pozostawała jeszcze do rozwiązania zagadka autora rozkazu skierowanego do gen. Andersa. Czy możliwe było, by jakiś nieznany Stefan Witkowski z Warszawy wydawał rozkazy Andersowi, które ten - zamiast lekceważąco wrzucić do kosza - traktował tak poważnie? A jeśli nie Witkowski, to kto? 
Jedynym możliwym autorem tego skandalicznego rozkazu (i o nim musiał pomyśleć generał Anders) mógł być jedynie marszałek Edward Rydz-Śmigły. A jedynym powodem jego wydania - próba zamachu politycznego skierowanego przeciwko władzom podziemnym w Warszawie i generałowi Sikorskiemu w Londynie. 
Zasługi Stefana Witkowskiego w walce z Niemcami są równie wielkie, jak i wątpliwości co do jego roli w tej wojnie. Zapłacił za nie życiem. 
Największą tajemnicą Muszkieterów był bez wątpienia twórca tej organizacji, inżynier Stefan Witkowski. On jeden planował, decydował i on jeden wiedział, kto kryje się za numerycznymi kryptonimami setek Muszkieterów. Można się na ten stan rzeczy oburzać, lecz trudno zaprzeczyć, że zapewniał on rzadkie w konspiracji warunki bezpieczeństwa. W ciągu z górą dwóch lat działalności Muszkieterów straty w wyniku wpadek i aresztowań wyniosły wśród nich 10 zabitych i 13 osadzonych w obozach koncentracyjnych. Jak na kilkusetosobową organizację wywiadowczą to naprawdę niewiele. 
Jedynie Witkowski znał dane osobowe członków tzw. głębokiego wywiadu, rozmieszczonych w dziesiątkach instytucji III Rzeszy. Sam ich kontrolował. Jako baron August von Thierbach, w mundurze oficera gestapo, kilkakrotnie objeżdżał swoim samochodem placówki w Niemczech, Francji i Szwajcarii. Wśród Muszkieterów krążyły legendy o jego operatywności i nieograniczonych wręcz możliwościach. Zdarzało się, iż w niemieckim mundurze pojawiał się w więzieniach, by aresztowanym Muszkieterom przekazywać instrukcje i dodawać ducha. 
Ze swej organizacji uczynił znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo wywiadowcze. Ogromną, liczącą ponad 2,5 miliona złotych dotację rządową, przekazaną mu jeszcze w 1940 r., ulokował w kilku warszawskich przedsiębiorstwach produkcyjnych. Wytwarzano w nich gazogeneratory do samochodów, żeliwne piecyki do ogrzewania mieszkań, galanterię skórzaną. Wszystkie te zakłady z jednej strony zarabiały na działalność wywiadowczą, z drugiej zaś dawały bezpieczne zatrudnienie ludziom z organizacji. Gdzieś pod Halą Mirowską w Warszawie produkowano nawet fałszywe pieniądze. Sam Witkowski, jak szeptano wśród Muszkieterów, pracował nad "promieniami śmierci", nową, genialną bronią, w którą zamierzał wyposażyć swoje oddziały bojowe. Centrala organizacji urządzona została w Podkowie Leśnej, w willi Moja Mała należącej do słynnego archeologa, także Muszkietera, Kazimierza Michałowskiego. Tu, dzięki systemowi zręcznych skrytek, ulokowana została radiostacja, obsługiwana bez przerwy przez trzech zmieniających się operatorów, którzy jednak, co ciekawe, nigdy się nie spotkali. Opowiadano, że pod willą mieścił się cały system podziemnych lochów z magazynami broni, mundurów i sprzętu, a urządzenia alarmowe ostrzegały o niebezpieczeństwie już w chwili, gdy niemiecki samochód przekraczał granice Podkowy Leśnej. 
Czy wówczas, w listopadzie 1941 r., mieliśmy w Warszawie do czynienia z próbą zamachu stanu i przejęcia władzy w polskim państwie podziemnym przez Śmigłego i jego legionistów? Taki wniosek można by wysnuć po lekturze powojennych relacji Czesława Szadkowskiego. Czy doszło do politycznej współpracy polsko-niemieckiej i próby utworzenia w Warszawie kolaboracyjnego rządu? I jaką rolę w tych sprawach odegrał Stefan Witkowski i jego Muszkieterowie? 
Historycy są zdania, że w listopadzie 1941 r. nie wydarzyło się w Warszawie nic szczególnego. To prawda, przyznają, do Polski powrócił z Węgier Rydz-Śmigły. Jednak śmiertelna choroba serca nie pozwoliła mu na realizację żadnych planów, jakiekolwiek by były. Zmarł w nocy z 1 na 2 grudnia 1941 r. na anginę pectoris. To prawda, w Berlinie w grudniu 1941 r. pojawił się Leon Kozłowski, lecz nic nie wskazuje na to, by przyczyną jego obecności były jakiekolwiek polityczne rozmowy z Niemcami, a już na pewno nie próba tworzenia kolaboracyjnego rządu.

A jednak w Warszawie końca 1941 r. coś się działo... 
Losy Śmigłego zasługują na oddzielny szkic, przywracający historii prawdziwą pamięć o marszałku. Dość powiedzieć, że data jego śmierci - 2 grudnia 1941 r. - jest mistyfikacją. 6 grudnia odbył się pogrzeb na Powązkach, jednak w kwaterze 139 pochowano anonimowego pacjenta ze szpitala Ujazdowskiego. Rydz-Śmigły zmarł pół roku później. Wyroku na marszałku nie wykonano: jako rozwiązanie zaproponowano mu samobójstwo lub wyjazd z kraju. Odmówił, więc skazano go na niebyt. Po aresztowaniu przez AK w końcu listopada 1941 r. trzymano go w ukryciu w nieludzkich warunkach, w których odnowiła się gruźlica płuc z wczesnej młodości. Ciężko chory trafił wreszcie do sanatorium miejskiego w Otwocku i tam zmarł 3 sierpnia 1942 r. 
8 września 1942 r. Stefan Witkowski umówiony był z ojcem, który tego dnia przyjechał z Siedlec do Warszawy. Spotkać się mieli na Żoliborzu. Witkowski wyszedł z domu przy Wareckiej 9 około południa. W bramie czekali ludzie w mundurach niemieckiej żandarmerii. Gdy Witkowski pojawił się w prześwicie, otworzyli ogień. Pierwszych strzałów jakimś cudem zdołał uniknąć. Wbiegł na najbliższą klatkę schodową, by z któregoś mieszkania zatelefonować po swoich ludzi. Według niejasnych relacji dzwonił, lecz nie udało się ustalić do kogo. Gdy po kilku minutach pojawił się na klatce schodowej, dosięgły go pociski. Trafiony w głowę, zginął na miejscu. 
Ci, którzy go zastrzelili, do mankietu jego płaszcza przypięli kartkę z napisem: "Największy polski bandyta".

czwartek, 7 lutego 2013

warszawa. to koniec podróży.

na końcu zawsze czuć woń odpowiedzi, która wcale nie jest odpowiedzią, ale mogłaby być gdyby chciał. gdybym chciał.
milczę. oddycham jeszcze. nie ma "dlaczego". nic nie jest dla czegoś, wszystko tylko jest. jest tylko ciemna, czarna, pulsująca substancja ukryta pod cienką skórą tego świata i tylko na zewnątrz, na wierzchu szuka odpowiedzi na pytanie "dlaczego".  
nic nie jest dla czegoś. 
na końcu zawsze coś się czai. i czymkolwiek to jest -  patrzy oczami pewności. i gdyby wpatrywać się w nią równie wnikliwie i długo to i tak nie da się jeszcze niczego zrozumieć. bo podróż ciągle trwa. dziwna, w przebraniu, w mundurze ojca bez połowy twarzy, ojca z wypalonym kroczem.

warszawa-budapeszt-warszawa.  

a potem nagle coś się przełamuje. i willemann, ten nie-wiadomo-kto, już rozumie co było pytaniem a co odpowiedzią. co było prawdą, co kłamstwem.

a ja nie stoję za jego plecami. patrzę. ale patrzy prosto w te dziwne oczy.
w otchłań, a ona we mnie.

warszawa, 1939. 

piątek, 1 lutego 2013

żyjemy na cmentarzu.


szczepan twardoch / morfina 

kim jest ten trzeci, który zawsze idzie obok ciebie?
gdy liczę nas, jesteśmy tylko ty i ja
lecz gdy spoglądam przed siebie w biel drogi
zawsze ktoś jeszcze idzie obok ciebie

polska utaplana w błocie, w brudzie, polska śmierdząca. pobita. warszawa oczami jednego z nich. tamtych. to ja jestem jego oczami. dwojgiem jego ust. 

nie takiej polski się spodziewałem. bez patosu, bohaterstwa, mitu kraju pokonanego ale niezwyciężonego. tymczasem to też polska alkoholików, morfinistów, alfonsów i ich dziwek. to też ich warszawa. zawieszona między kapitulacją a okupacją. ona jeszcze nie otrząsnęła się z szoku wojny, z szoku ruin, dymów, śmierci. jeszcze trwa w odrętwieniu. 
i dziwnie dzisiejsza, niehistoryczna. albo inaczej - zwykła. fantastycznie zwykła. bez ciężkiego powietrza patosu. i jeszcze: śmierdząca, śmierdząca trupami, ale bardziej ciałami żywych. całą tą rują otępienia.

żyjemy na cmentarzu, mówi konstanty. ale wcześniej kradnie chryzantemy z grobu jakiegoś żołnierza- obrońcy. kradnie też glorię, chwałę tamtym dniom, tamtej czarno-białej historii. w zamian daje narkotyczny letarg, psychodelę. w zamian daje kolory. dźwięki. swój pot. 

to ja jestem ten trzeci, zawsze gdzieś obok, albo za.
przy łóżku salome, świętej żydowskiej kurwy, w wedlowskim mieszkaniu heli, eugenicznej polki, w więzieniu czterech ścian katarzyny willeman, na polach, w lasach, w zrujnowanych uliczkach powiśla albo mokotowa. to ja. moją twarz widzisz. widzi. kiedy patrzy w lustro. twarz obitego bohatera, nie-bohatera, łajdaka.  
tak, to ja i to nie tylko ja. ktoś jeszcze, coś jeszcze. o wielu imionach. już rozumiem, wiem. 

wpadam w tą morfiniczną narrację. 
otępiały tak jak otępiałe jest całe miasto, zwykli ludzie, próbujący jakoś żyć. patrzę. ale to nie jest zaciekawienie. to szok, to niedowierzanie. 

konstanty, czyli kto? i ja. bo znak zapytania, bo bez jednoznaczności. 
wychodzę razem z nim. na powietrze przesiąknięte tą inną historią. historią zwykłych ludzi. co jest dalej, za rogiem leszna? w konspiracyjnej paczce? kim jest? kim jestem?

morfina miesza się z krwią. uzależnia. znieczula.