czwartek, 6 czerwca 2013

sara


jaume cabre / wyznaję



(obszerna, epicka opowieść o jednym życiu. w recenzjach pojawia się słowo "monumentalna". nienawidzę tego wyrażenia).
i jeszcze: przenikające się światy, przeszłość napierająca na teraźniejszość)
może to po prostu historia jednej miłości. 
a może bardziej: jednej przyjaźni.
a może bardziej: jednej pasji?)

(cabre zabiera czytelnika w podróż przez wielkie i małe pytania. stawia je odważnie i w dobrych momentach. sam mówi: ta powieść to dobrze skomponowany utwór muzyczny, brzmiący kilkoma głosami, ale wyważony, proporcjonalny)

w ten świat zagłębiam się bez reszty. przede wszystkim w świat barcelony z lat 50 i z lat 70. 
czytam zachłannie. dużo notuję, sprawdzam (w książce nie ma przypisów, nie ma tłumaczeń obcojęzycznych cytatów. to celowy zabieg, ma mnie zmusić do pracy, zaangażować)

razem z Adrianem patrzę dziecięcymi oczami na chłodny świat dorosłych, świat zdominowany przez ojca. później matkę. stawiam sobie pierwsze pytania. odkładam książkę na kilka godzin.

kiedy pojawia się sara, odkładam na dłużej. bo i pytania są inne, i nie ma oczywistych odpowiedzi (potem okaże się, że nie ma ich wcale, do samego końca). mam wtedy wrażenie, że to żaden fikcyjny związek, żadna fikcyjna tęsknota i rozpacz, że tak po prostu musiało być. pewnie było. dwoje naiwnych ludzi. żywa, pulsująca młodość.

(tymczasem pod skórą czają się pierwsze wielkie pytania: kto decyduje o tym kim się stajemy? jak bardzo jesteśmy podobni do swoich rodziców?)

ale wtedy sara znika. nagle. bez ostrzeżenia. 
i zostajemy sami: ja, adrian, bernat, plastikowy indianin i tak samo plastikowy szeryf. 
za to przyjaciele adriana nigdzie nie znikają. mam wtedy pewność, że to bardziej hołd oddany przyjaźni. trudnej, szorstkiej relacji między dwoma mężczyznami. przyjaźni, w której najważniejsza wydaje się szczerość. ale nie do końca: dobrze to rozumiem, ponad szczerością jest coś jeszcze, coś do czego dociera się trochę później, coś co trudniej sobie uzmysłowić. próba ochronienia kogoś przed prawdą...

być może najważniejszy moment tej książki znalazł mnie późno w nocy, to ten moment kiedy pojawia się zdanie, że nie ma obowiązku bycia szczęśliwym.
nie ma.
(to nie jest historia o szczęściu, o spełnieniu.
przyjaciel pyta przyjaciela: jesteś szczęśliwy. nie, a ty? też nie.)

są jeszcze skrzypce. motyw przewodni.
szczególne: mające swoje imię i swoją historię. (to oddzielny wątek, fantastyczny!)

i znowu jest historia zła. 
jest inkwizycja i auschwitz. jest banalność cierpienia i pytania "po co to wszystko..."
tkwiące za złem pożądanie i  pogarda. 
czytam te fragmenty po dwa razy. dużo notuję. zaznaczam. wracam. nie rozumiem. 
nie zrozumiem.

kończę ją późno w nocy, chyba o drugiej. 
odkładam na kilka dni. nie wracam. potem wracam, ale bardzo ostrożnie. 
po tych kilku dniach piszę ten tekst.
("opowieść o jednym życiu"...)

"wyznaję", że ta historia mną wstrząsnęła. że natknąłem się w niej na swoje własne pytania. i że znalazłem kilka odpowiedzi, które cierpliwie czekały...

to jedna z książek, których się nie zapomina.