poniedziałek, 16 grudnia 2013

w potrzasku



m. krajewski / erynie


piękny maj. ostatni polski maj we lwowie.
ostatnie takie śledztwo komisarza popielskiego.
kolejna opowieść znad krawędzi: mikroświat lwowa gdzieś na peryferiach chwiejącego się świata. 

zmęczony latami służby popielski postanawia zrezygnować. chce poświęcić się córce i wnukowi, dla których dotąd nie miał czasu. składa dymisję. 
ale we lwowie zaczyna się coś dziać. coś odrażającego nawet dla kogoś takiego jak popielski. w gęstniejącej atmosferze nadciągającej wojny lwów obserwuje jak rodzi się potwór. herod. morderca dzieci.
popielski raz jeszcze rusza w brudne i śmierdzące uliczki, przepytuje informatorów, wchodzi w wątpliwe układy z bandziorami, pije z batiarami, daje się uwodzić kresowej nocy. żeby tylko go złapać, żeby tylko go zabić. potwora. heroda. 
za popielskim krok w krok ruszają erynie. dogonią go. dopadną. nic nie skończy się happy endem. ani śledztwo, ani tamto lato. erynie ryczą, skaczą do gardła, gryzą do krwi. 
czy do wykończą? 

popielski nie rozwiąże całego śledztwa. to co zostanie nie pozwoli mu być już tym samym człowiekiem. przeżyje wojnę z eryniami uwieszonymi u szyi. zaczeka. odsiedzi swoje i pozwoli swojej zemście dojrzeć. pozwoli eryniom pożywić się swoimi wyrzutami sumienia, swoją klęską. a potem w końcu pozwoli im odlecieć. zostanie sam. bez najbliższych, bez świata, który dobrze znał, daleko od ukochanego lwowa. pozostanie sam. umrze niespełniony, rozgoryczony. nie będzie znał całej prawdy.

wiemy co stanie się z królem batiarów, jak zginie.
wiemy jak umrze rita. kiedy.
dowiemy się w końcu co naprawdę stało się jesienią 1939 r. z porwanym wnukiem popielskiego.
ale nie dowiemy się jednak kim stał się sławny komisarz w ostatnich latach swojego życia....

wtorek, 10 grudnia 2013

płonące ściany świata


m. krajewski / koniec świata w breslau                                                                                                                                                                                                                                                  


sophie, sophie, sophie...w rytm kół pędzącego pociągu. sophie dudniąca wiernością młodej żony, sophie dudniąca rozpustą babilońskiej kurtyzany (tak, tak - archaizmy są tutaj jak najbardziej na miejscu).
sophie szukająca swojego miejsca, sophie miotająca się w sobie samej.

breslau, 1927.
dziwne morderstwa. zamurowany człowiek, poćwiartowany człowiek, zakłuty bagnetem. i wszędzie kartka z kalendarza. wszędzie oznaczony dzień morderstwa. po co?
mówią, że zbliża się apokalipsa. że będzie koniec świata.
(w istocie koniec świata nastąpi kilkanaście lat później, nie tylko w breslau. wszędzie)
śledztwo prowadzi radca mock. idzie mu kiepsko. i śledztwo i własne życie. małżeństwo z dużo młodszą sophie rozpada się. coraz więcej zdrad i coraz więcej kartek z kalendarza. wydarzenia pędzą w czasie, przed siebie, bywa jednak, że równoległe, bywa, że przecinają się nagle. czy zmierzają do tego samego punktu?
mam takie przeczucie, kiedy za oknem równie rozpędzonego pociągu migają obrazy zasypanej śniegiem polski.
mock pije, wtedy umysł zwalnia, pozwala skupić się na tym co najistotniejsze, pomija gwar, pomija ciągle dudniące: sophie, sophie, sophie....

przechadzam się po breslau krótko po pobycie we lwowie. jak tu inaczej. strzeliściej. czyściej. wiadomo - zagranica. 
przechadzam się i powtarzam w myślach jak mantrę: "świat płonął, kochankowie odgryzali sobie wargi, wiarołomne żony zdradzały mężów na basenach, muzykalne blondynki o łagodnym dziecinnym głosie klękały przed szukającymi podniet arystokratami, a przyjaciele zapominali o swej przyjaźni."

ofiary są przypadkowe - szepczę do ucha mockowi.
czas i miejsce - już nie. mówię nico głośniej. on zapisuje to w swoim notesie.
bierze mnie za swoją intuicję.

a więc wypijmy mock, za sophie, za wasz koniec świata.