wtorek, 29 stycznia 2013

sandberg



joanna bator / piaskowa góra



wydaje mi się, że wszystkie historie są trochę podobne. wszystkie miejsca mają jakiś niedefiniowalny wspólny mianownik. ludzie boją się tych samych rzeczy i żyją marzeniami, które różnią się może tylko kolorem. ilość aktorów na scenie jest zawsze policzalna, czas jest ograniczony, a i kombinacji zdarzeń jest tyle i tyle.

gdyby spojrzeć wstecz, na całą tą plątaninę przypadków, zbiegów okoliczności, zmiennych zależnych i niezależnych, albo jeśli kto woli - ścieżek wyznaczonych przez jakiś Absolut - które doprowadziły do tego co tu i teraz - czego można się dopatrzeć?

czy nie małych, zapomnianych historii? intymności, o których nikt już pamięta. tajemnic, które na zawsze nimi zostaną? determinacji, która się opłaciła i tej, która poszła na marne? czyjegoś życia w imię czegoś wielkiego i innego - któremu nie nadano żadnego sensu....

piaskowa góra. blokowiska jakich pełno w prlowskiej rzeczywistości. jadzia jakich pełno w małych mieszkankach, w królestwie meblościanek. stefan, oszukany przez wszystkich ale głównie przez życie, wkurwiony, bo jak nie być wkurwionym kiedy się czeka i czeka na to "coś", a to "coś" nigdy nie następuje, nigdy się nie zjawia. i ich córka, dominika, z martwą bliźniaczką w głowie. z tą, która miała być dominiką, a została pauliną.

stoimy obok.
patrzymy na kłótnie, tak podobne do tych naszych, rodzinnych. widzimy i swoje babcie, wystraszone współczesnością, i swoje dziecięce zabawy, swoje klasy, podzielone według szans i możliwości, swoją naiwność sprzed iluśtam lat... może dlatego to taka autentyczna historia? bo mogłaby się naprawdę wydarzyć, bo kto wie - czy się nie wydarzyła?

stoimy obok.
a kiedy ruszamy to w rytmie opowieści. powoli. zatrzymamy się jeszcze wiele razy, po to żeby powąchać zapomniane zapachy z dzieciństwa, dokładnie usłyszeć słowa, które przecież tyle razy sami słyszeliśmy. a na końcu - zatrzymamy się, żeby się zdziwić: że wszystkie historie są trochę podobne. wszystkie miejsca mają jakiś niedefiniowalny wspólny mianownik. ludzie boją się tych samych rzeczy i żyją marzeniami, które różnią się może tylko kolorem.
i jeszcze - że tak niewiele wiemy, skąd się tu wzięliśmy....

Książki P. Bator to moje wielkie odkrycie!

niedziela, 27 stycznia 2013

początek. ciemno.

"pierwsze, co pamiętam, to twój głos w ciemności 
i będę mówić do ciebie tak długo, aż ty też mnie 
sobie przypomnisz"

joanna bator / ciemno, prawie noc 



waldenburg. miasto z betonu i szarości. miasto wyrosłe na poniemieckich gruzach, na nowo zasiedlone, na nowo nazwane.
wałbrzych.  pokryty węglowym pyłem, miejsce w którym zapada się przeszłość, z którego ucieka  kto może. tak jak alicja.
wyjeżdża pospiesznie, szybko, zostawiając gnijące rany, stary dom, rodzinne historie  trzeszczące głośno jak drewniana podłoga.

w wałbrzyskim domu duchy zostają same. czekają.

mijają lata, a ciało alicji pokrywa się grubą skórą. pancerzem. wraca tak jak wyjechała, równie niespodziewanie. nagle. bo w betonie i szarości pojawiają się pęknięcia. sączy się przeszłość. znikają wałbrzyskie dzieci. dlaczego? alicja szuka odpowiedzi. wraca do rodzinnego domu i jego trzeszczącej podłogi, do miejsca zasiedlonego przez widma. 

o czym tak naprawdę jest ta opowieść?

może o tajemnicach zakopanych głębiej niż poniemieckie skarby. o pospolitości, która w szkle powiększającym Autorki nie jest już tym czym się z pozoru wydaje. może o utraconym świecie, którego nijak nie da już odnaleźć, albo o prawdzie, która nie koi. o czasie, pewnie tak samo bezlitosnym jak bestia wojny. czasie, w którego otchłani znikają całe mikrokosmosy. o splątanych drogach i ślepych uliczkach? a może po prostu o każdym z nas. jakiejś jego części.

opowieść zagnieżdża się w czytelniku. czasem słychać jakiś szept, niezrozumiały, cichy.  i dźwięk jakby  uchylających się drzwi. tak jakby widma z kart powieści szukały nowego domu.
jeśli znajdą go w głowie czytelnika. zostaną. będą czekać cierpliwie.

kogo możemy odnaleźć w postaci obłąkanej Rosemarie? kim będzie nas Ewa, co nam powie, co do nas napisze? czy będziemy umieć rozpoznawać kotojady? czy stare ślady, do których i dzisiaj pasują bose stopy alicji są śladami samej Autorki?

Poruszałam się po śladach zostawionych przed laty, zdziwiona, że moje stopy ciągle do nich pasują. Dopiero w pociągu, do którego przesiadłam się we Wrocławiu, poczułam, że naprawdę  jadę  do  miasta  mojego  dzieciństwa.  Nie  ma  już pośpiesznych  na  tej  trasie. Wałbrzych oddalił się jeszcze bardziej od przyspieszającego świata i światowego Wrocławia. Zajęłam miejsce przy oknie w starym osobowym piętrusie i co chwilę dotykałam klucza, wydawało  mi  się,  że  promienieje  ciepłem  przez  skórę  portfela.  Dostałam  go  latem  w prezencie od mężczyzny, z którym związek nie dotrwał jesieni. Dawał mi portfele, torebki, rękawiczki i nie zdążyłam dowiedzieć się, czy ta waginalna symbolika była jego świadomą intencją, której wtedy nie zrozumiałam, czy głosem nieświadomości, którego nie rozumiał on sam. Gładka skóra portfela przypomniała mi twarde wysportowane ciało, które lubiłam, choć jednocześnie nie mogłam znieść jego panoszenia się w moim domu. Gdy odszedł, poczułam ulgę, bo nauczona długim doświadczeniem wiem, co robić, gdy opuszcza mnie kolejna osoba, a źle sobie radzę, gdy ktoś chce ze mną zostać albo próbuje mnie zatrzymać.

Po pogrzebie ojca włożyłam klucz do taniego studenckiego portfela z indyjskiego sklepu i przez piętnaście lat przekładałam do kolejnych. Musiałam mieć go przy sobie i nabrałam zwyczaju sprawdzania przy każdej okazji, czy ciągle tam jest, twardy podłużny przedmiot,  jak kostka  zwierzątka albo  dziecka. Tym kluczem zamknęłam drzwi domu z widokiem na Zamek Książ i wyjechałam z miasta. Do niedawno nie było w Wałbrzychu nic, co skłoniłoby mnie do powrotu czy choćby krótkich odwiedzin.

Inteligentna, melancholijna opowieść. 
kadr z filmu o nieistniejących światach pożartych przez czas.