wydaje mi się, że wszystkie historie są trochę podobne. wszystkie miejsca mają jakiś niedefiniowalny wspólny mianownik. ludzie boją się tych samych rzeczy i żyją marzeniami, które różnią się może tylko kolorem. ilość aktorów na scenie jest zawsze policzalna, czas jest ograniczony, a i kombinacji zdarzeń jest tyle i tyle.
gdyby spojrzeć wstecz, na całą tą plątaninę przypadków, zbiegów okoliczności, zmiennych zależnych i niezależnych, albo jeśli kto woli - ścieżek wyznaczonych przez jakiś Absolut - które doprowadziły do tego co tu i teraz - czego można się dopatrzeć?
czy nie małych, zapomnianych historii? intymności, o których nikt już pamięta. tajemnic, które na zawsze nimi zostaną? determinacji, która się opłaciła i tej, która poszła na marne? czyjegoś życia w imię czegoś wielkiego i innego - któremu nie nadano żadnego sensu....
piaskowa góra. blokowiska jakich pełno w prlowskiej rzeczywistości. jadzia jakich pełno w małych mieszkankach, w królestwie meblościanek. stefan, oszukany przez wszystkich ale głównie przez życie, wkurwiony, bo jak nie być wkurwionym kiedy się czeka i czeka na to "coś", a to "coś" nigdy nie następuje, nigdy się nie zjawia. i ich córka, dominika, z martwą bliźniaczką w głowie. z tą, która miała być dominiką, a została pauliną.
stoimy obok.
patrzymy na kłótnie, tak podobne do tych naszych, rodzinnych. widzimy i swoje babcie, wystraszone współczesnością, i swoje dziecięce zabawy, swoje klasy, podzielone według szans i możliwości, swoją naiwność sprzed iluśtam lat... może dlatego to taka autentyczna historia? bo mogłaby się naprawdę wydarzyć, bo kto wie - czy się nie wydarzyła?
stoimy obok.
a kiedy ruszamy to w rytmie opowieści. powoli. zatrzymamy się jeszcze wiele razy, po to żeby powąchać zapomniane zapachy z dzieciństwa, dokładnie usłyszeć słowa, które przecież tyle razy sami słyszeliśmy. a na końcu - zatrzymamy się, żeby się zdziwić: że wszystkie historie są trochę podobne. wszystkie miejsca mają jakiś niedefiniowalny wspólny mianownik. ludzie boją się tych samych rzeczy i żyją marzeniami, które różnią się może tylko kolorem.
i jeszcze - że tak niewiele wiemy, skąd się tu wzięliśmy....
Książki P. Bator to moje wielkie odkrycie!
gdyby spojrzeć wstecz, na całą tą plątaninę przypadków, zbiegów okoliczności, zmiennych zależnych i niezależnych, albo jeśli kto woli - ścieżek wyznaczonych przez jakiś Absolut - które doprowadziły do tego co tu i teraz - czego można się dopatrzeć?
czy nie małych, zapomnianych historii? intymności, o których nikt już pamięta. tajemnic, które na zawsze nimi zostaną? determinacji, która się opłaciła i tej, która poszła na marne? czyjegoś życia w imię czegoś wielkiego i innego - któremu nie nadano żadnego sensu....
piaskowa góra. blokowiska jakich pełno w prlowskiej rzeczywistości. jadzia jakich pełno w małych mieszkankach, w królestwie meblościanek. stefan, oszukany przez wszystkich ale głównie przez życie, wkurwiony, bo jak nie być wkurwionym kiedy się czeka i czeka na to "coś", a to "coś" nigdy nie następuje, nigdy się nie zjawia. i ich córka, dominika, z martwą bliźniaczką w głowie. z tą, która miała być dominiką, a została pauliną.
stoimy obok.
patrzymy na kłótnie, tak podobne do tych naszych, rodzinnych. widzimy i swoje babcie, wystraszone współczesnością, i swoje dziecięce zabawy, swoje klasy, podzielone według szans i możliwości, swoją naiwność sprzed iluśtam lat... może dlatego to taka autentyczna historia? bo mogłaby się naprawdę wydarzyć, bo kto wie - czy się nie wydarzyła?
stoimy obok.
a kiedy ruszamy to w rytmie opowieści. powoli. zatrzymamy się jeszcze wiele razy, po to żeby powąchać zapomniane zapachy z dzieciństwa, dokładnie usłyszeć słowa, które przecież tyle razy sami słyszeliśmy. a na końcu - zatrzymamy się, żeby się zdziwić: że wszystkie historie są trochę podobne. wszystkie miejsca mają jakiś niedefiniowalny wspólny mianownik. ludzie boją się tych samych rzeczy i żyją marzeniami, które różnią się może tylko kolorem.
i jeszcze - że tak niewiele wiemy, skąd się tu wzięliśmy....
Książki P. Bator to moje wielkie odkrycie!